Analiza gry Huberta Hurkacza w pierwszym tygodniu sezonu 2021

Hubert Hurkacz
Hubert Hurkacz (fot. Hubert Hurkacz / Facebook)

Przeszło tydzień temu Hubert Hurkacz zdobył swój 2. singlowy tytuł w karierze. Wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu, jednak opinie dotyczące poziomu gry Hubiego, zmian w jego tenisie i wadze tego osiągnięcia były skrajnie różne. Jako wieloletni kibic i obserwator gry Polaka, postanowiłem podzielić się swoją opinią na ten temat. Na wstępie podkreślam, że moje zdanie jest wyłącznie subiektywne.

Styl, a ubiegły sezon

Zacznijmy od tego, że Hubert świetnie dostosowywał swój styl gry do konkretnego rywala. Wrocławianin grał odważniej z zawodnikami, z którymi było to wskazane (Galan, Harrison), oraz cierpliwie rozgrywał piłkę w spotkaniach, w których atak był utrudniony (Quiroz). Mogliśmy także zaobserwować częstsze wyprawy do siatki. Nie było ich może nie wiadomo jak dużo, jednak poprawa w stosunku do przeszłości była zauważalna. Pozytywne wrażenie płynie również z większej regularności i faktu zredukowana ilości prostych błędów. Oczywiście – nadal one się pojawiają, ale moim zdaniem w Delray Beach było ich znacznie mniej. Imponowała także technika, a szczególnie loby, które były niemal perfekcyjne. W tym turnieju w oczy rzucała się także ogromna radość z gry Huberta, który był szalenie zmotywowany. Jak mówił sam Hurkacz, przez większą część zeszłego roku zmagał się z pewnymi problemami, które mniej lub bardziej przeszkadzały mu w grze. Dobrze jest więc ponownie widzieć Polaka „grającego z uśmiechem na twarzy”. Moim zdaniem poprawiła się także koncentracja. Było to widać szczególnie podczas spotkań z Roberto Quirozem i Sebastianem Kordą, w których Wrocławianin szybko tracił swoje podanie. Nie spowodowało to jednak pogorszenia jego dyspozycji w kolejnych gemach. Wręcz przeciwnie – Hurkacz konsekwentnie realizował swój plan i w obu przypadkach odrobił straty z nawiązką, co bardzo dobrze świadczy o jego mentalności.

Serwis

Wspomniałem o podaniu, tak więc zajmijmy się tym elementem, który jest przecież kluczowy w grze wszystkich wysokich zawodników. Zacznę od tego, że zmalała ilość asów serwisowych, co zostało szybko zauważone przez statystyków, jak i kibiców. Jest to oczywiście istotne, jednak nie wolno zapominać, że nawierzchnia podczas Delray Beach Open nie była najszybsza, co też wpłynęło na ten wynik. Asy są pomocne, ale najbardziej kluczowe znaczenie mają zawsze skuteczność i regularność, które to wypadły już znacznie lepiej. W zeszłym sezonie Hubi miewał spore problemy z trafianiem 1. podaniem. Jak na razie wydaje się, że problem został rozwiązany. We wszystkich czterech spotkaniach statystyka trafionego pierwszego serwisu przekraczała 60%, a w finale wynosiła aż 76%. Pozytywnie wyglądała także efektywność – około 70% w przypadku “jedynki” i ponad 50% na drugim serwisie. Te liczby można jeszcze poprawić i tego Polakowi jak najbardziej życzymy. Trzeba też pamiętać, że Hubert „mieszał” serwisem i posyłał zarówno mocne i płaskie podania, jak również te bardziej techniczne i rotowane. Nie obawiał się także akcji „serve & volley”. Uwagę przykuwa też statystyka podwójnych błędów, których Hurkacz popełnił tylko 2 na przestrzeni całej imprezy.

Sukces czy plan minimum?

Triumf w turnieju ATP w grze pojedynczej jest bez wątpienia wielkim osiągnięciem – szczególnie, gdy mówimy o reprezentancie naszego kraju. Pojawiły się jednak głosy, że Hubi nie pokazał niczego specjalnego i wygrał dlatego, że był to „większy challenger”, biorąc pod uwagę klasę przeciwników. Trzeba jednak powiedzieć sobie kilka rzeczy. Po pierwsze (będzie to oczywistość, ale tego nigdy za wiele): to, że zawodnik jest sklasyfikowany daleko nie oznacza, że jest słaby. Każdy z zawodowców potrafi grać w tenisa i niejednokrotnie zdarzało się, że teoretycznie słabszy gracz rozgrywał „mecz/turniej życia”, w którym był nie do zatrzymania. Czasami był to tylko jednorazowy skok, czasami przepustka do wielkiej kariery. Nie wolno zatem nikogo lekceważyć. Po drugie: w Delray Beach wcale nie brakowało znanych nazwisk, które poległy właśnie w starciach z tymi „słabszymi”. Po trzecie: to rzeczywiście nie był tenis na najwyższym możliwym poziomie. Trudno jednak powiedzieć coś o szczytowej dyspozycji Huberta, który nie miał jeszcze okazji zmierzyć się z rywalem z najwyższej półki i dopóki to się nie wydarzy, nie będziemy dysponowali pełnym obrazem sytuacji. Pamiętajmy także, że były to dopiero pierwsze zawody w sezonie, a przecież tenisiści potrzebują rytmu meczowego (jedni potrzebują do tego więcej czasu, inni mniej), aby prezentować swój najlepszy tenis.

Podsumowanie

Podsumowując: ciężko jest powiedzieć coś odkrywczego nt. przyszłości. Hubert nie grał na swoim najwyższym poziomie, ale to zwyczajnie nie było konieczne do wspaniałego rozpoczęcia sezonu. W sporcie trzeba być po prostu lepszym od swojego przeciwnika. Całe wejście w 2021 wygląda obiecująco, ale nie zapominajmy o jednej rzeczy – każdy turniej jest inny. Specyficzne i wymagające australijskie warunki jeszcze bardziej utrudniają jakiekolwiek próby przewidywania przyszłości. W zeszłym roku o tej porze Hubi także był niepokonany. Oby kolejne wydarzenia były już lepsze niż w 2020 i za to trzymajmy kciuki.

22 lata, wierny kibic Huberta Hurkacza i Jerzego Janowicza, fan agresywnej gry i dobrego serwisu. Znam się na wszystkim po trochu i niczym wybitnie. Dla mnie nie ma tematów tabu.