Diego Schwartzman – Mały Książe

Jak bransoletki namawiające do walki z AIDS wpłynęły na jego karierę? Poznajcie Diego Schwartzmana!

Rok 2014. Praktycznie nikomu nieznany zawodnik, jakim jest Diego Schwartzman, spełnia swoje marzenia. W drugim w karierze starciu na wielkoszlemowym Roland Garros wpierw przechodzi przez eliminację, a następnie wygrywa mecz w głównej drabince. Ktoś powie – super, punkty do rankingu ATP, spory zastrzyk gotówki – czego chcieć więcej. Schwartzmana cieszyło jednak coś zupełnie innego. W drugiej rundzie przyszło mu się zmierzyć z Rogerem Federerem. Pomimo porażki, której zdecydowanie nie musiał się wstydzić, wspomnienia gry na korcie Philippe Chatriera pozostaną w jego pamięci na zawsze. Dla wówczas 109. zawodnika globu było to szczególne wydarzenie, a zarazem moment przełomowy.

Nie zawsze było kolorowo. Dziewięć lat wstecz Schwartzman chciał rzucić tenis. Powodem tego był swego rodzaju wyrok lekarski, który mówił jasno – Diego nie urośnie powyżej 170 centymetrów wzrostu. Dla chłopaka w wieku 13 lat, który trenuje tenis, warunki fizyczne znaczą tak samo wiele, jak dla adepta koszykówki. Również historia nie dawała mu większych szans na zaistnienie. Wyłącznie trzech tenisistów, którzy kiedykolwiek plasowali się na pierwszym miejscu w rankingu ATP mierzyli mniej niż 180 centymetrów – byli to Lleyton Hewitt (1,75 m), Marcelo Rios i Jimmy Connors (obaj 1,77 m) – wciąż więcej niż rzeczone 5’7″ stóp.

13-latek czuł się pokonany. Do rodzinnego domu wrócił zupełnie inny dzieciak. Brakowało mu energii, którą zarażał wszystkich wokół. – Nie zamierzam dalej grać w tenisa – powiedział przez łzy rodzicom. Świat wydawał się dla niego niesprawiedliwy – dlaczego jego rodzeństwo – Andres, Natali i Matias – byli wyżsi, choć nie podzielali jego miłości do „białego sportu”. – Gdybyś był wyższy o trzy bądź cztery cale – powtarzali mu różni trenerzy. Do tego wszystkiego diagnoza lekarza – to wcale nie było łatwe do poukładania w głowie nastolatka.

Jeśli Diego posiadał spore wątpliwości dotyczące jego szans na spełnianie marzeń, to tego pesymizmu nie podzielała matka Silvana, która nie pozwalała mu nawet myśleć o porzuceniu tenisa. – Mówiłam mu, że się myli i jego wzrost nie może mieć wpływu na marzenia, które posiada. Tłumaczyłam mu, iż od czasu, kiedy się urodził, wiedziałam, że jest wyjątkowy i stać go na wielkie rzeczy – wspominała jego rodzicielka. Jej najmłodszy syn urodził się 16 sierpnia 1992 roku o godzinie 1:25 w szpitalu w Buenos Aires. Nazwany został na cześć wielkiego Diego Maradony – cóż za zrządzenie losu – mierzącego 165 centymetrów!

Pasja Schwartzmana do tenisa nie wzięła się znikąd. Tą, która napędzała jego miłość do tej dyscypliny była Silvane, która sama próbowała swoich sił w amatorskich rozgrywkach. Po tym, jak Andres, Natali oraz Matias wybrali inne ścieżki, wiedziała, iż swoje nadzieje może łączyć jedynie z Diego.

Jej intuicja wydawała się słuszna, a zaczęło się od błahego powodu. Kilkuletni Diego bardzo interesował się jasnożółtymi piłeczkami. Była pewna, że jej syn jest stworzony do tego sportu, a jej przeczucie urosło, gdy zobaczyła go z łyżką do zupy i piłeczką, którą odbijał o kuchenną ścianę.

Jak na imiennika Maradony przystało, Schwartzman zaliczył również piłkarski epizod. W wieku ośmiu lat zaczął treningi w Club Social Parque – spędził tam wyłącznie dwa lata, ale to właśnie w tym okresie urosła jego miłość do Juana Romana Riquelme, którego do teraz uważa za największego, obok Rafaela Nadala, idola.

Skoro Diego miał spełniać tenisowe marzenia, to oczywiście musiały one iść w parze z zastrzykiem gotówki, której w jego rodzinie nigdy nie było zbyt dużo. Familia Schwartzmanów była w dołku, bowiem firma odzieżowo-jubilerska, którą prowadzili, zbankrutowała pod koniec lat 90. Matka Silvane jednak po raz kolejny odegrała kluczową rolę – wykorzystała pozostały towar w formie bransoletek i sprzedawała je wraz ze zwrotami, które miały inspirować w walce z AIDS.

Silvane podróżowała z synem na turnieje, zawsze w posiadaniu dwóch toreb. W jednej był sprzęt sportowy, a w drugiej bransoletki, które były kluczowe w kontekście opłacenia kosztów podróży syna. Biznes się kręcił, więc ojciec Ricardo wpadł na pomysł jego rozszerzenia – opaski nie dotyczyły już wyłącznie walki z chorobą, ale były także ważnym elementem ubioru argentyńskich dzieci. Wszystko ze względu na fakt, iż nanoszono na nie wszelakie nazwy i herby klubów piłkarskich. Grosz do grosza – zarobek ze sprzedaży pojedynczej opaski był niewielki, bowiem wynosił całe trzy peso (niecałe 50 groszy).

Schwartzman stawał się tenisistą na korcie, a poza nim mógł nauczyć się biznesu. Bransoletki nie były już sprzedawane jedynie przez jego matkę, ale zachęcała do tego także innych młodych tenisistów, którzy byli sowicie wynagradzani za dobrą pracę – jeśli jednego dnia ktoś sprzedał 10 opasek, to jedna wędrowała do niego.

Te pieniądze były kluczowe, aby Schwartzman mógł się spełniać, co jednak nie oznacza, że pozwalały na życie w luksusie. Wręcz przeciwnie – Diego z matką nadal nie mogli sobie pozwolić chociażby na przyzwoite warunki. – Pieniądze, które zarabialiśmy, w większości były wydawane na hotele. Na inne rzeczy przeznaczaliśmy jak najmniej. Pamiętam, że w Mendozie (duże miasto po wschodniej części Argentyny – przyp. red) znaleźliśmy tani pokój, który kosztował dwa peso. Był on tak mały, że spaliśmy na jednym łóżku, a gdy Diego się kąpał, to woda docierała pod sam materac. Chcę przez to powiedzieć, że wiele przeszliśmy, ale dzięki temu, wysiłki każdego z nas, zostały bardziej docenione. Bez tego nie dotarłby tam, gdzie jest teraz – zapewnia Silvane, bez której jej syn nie mógłby zrobić kariery.

Kariery, która w ostatnich miesiącach nabrała rozpędu. Schwartzman od wspomnianego debiutu w głównej drabince French Open pierwszą setkę rankingu ATP opuścił tylko na trzy tygodnie. Aktualnie jest 12. zawodnikiem świata i zalicza się do ścisłej czołówki. To jednak nie pozwala mu na osiągnięcie zasłużonego blichtru, nadal jest nie tylko mało znany, ale także zbyt niedoceniany. Trudno mu się przebić w tłumie, w końcu mało jest tenisistów, którzy nie przerastają go chociażby o głowę. „El Peque” (z polskiego „krótki”) jednak się nie poddaje i każdym kolejnym meczem tylko potwierdza, iż nie warunki fizyczne, a serce i katorżnicza praca, pozwalają na osiągnięcie sukcesu. Nawet kosztem popularności.

Wyłącznie godziny dzielą nas od startu drugiej lewej Wielkiego Szlema, a zarazem ulubionego turnieju Diego czyli Roland Garros. Podczas, gdy Roger Federer zrezygnował ze startów na kortach ziemnych, a tacy zawodnicy, jak Novak Djoković, Stan Wawrinka i Kei Nishikori mają problem z powrotem do odpowiedniego rytmu po kontuzjach, Schwartzman jest poważnym kandydatem do zostania „czarnym koniem” paryskiej imprezy. Niech matka Silvane przekona go, że ma szansę na osiągnięcie dobrego wyniku – przecież wszystko, co dotychczas mówiła się sprawdzało! A ćwierćfinał US Open 2017 niech będzie dla niego jedynie początkiem pięknej historii…

Autor: Michał Pochopień