Opinie kibiców są… zbyt szybkie. Również tenisowych

Kibice tenisa z Novakiem Djokoviciem.
Photo by Nikola Krstic/MB Media/Getty Images

Żyjemy w erze ekspresowego przepływu informacji. Jeśli coś wydarzyło się, dajmy na to, w Japonii, ledwie kilka minut później możemy się o tym dowiedzieć w Polsce. Ba, sami możemy to skomentować. Co gorsza – możemy to skomentować, nie mając pełnego, a jedynie szczątkowy ogląd sytuacji. Nauczyliśmy się wydawać osądy natychmiastowe i równie szybko je zmieniać, jeśli tylko okaże się, że wcześniej nie mieliśmy racji. A może wypadałoby trochę zwolnić? Choćby wtedy, gdy piszemy czy mówimy o tenisie. Ot, tak na początek.

Hubert Hurkacz? Wielki talent, znakomity tenisista, przyszłość tego sportu w Polsce.
Hubert Hurkacz? Nigdy nie osiągnie nic wielkiego, to średniak, gra słabo.

Takie opinie dzieli jakieś osiem, może dziewięć miesięcy. Nierzadko wydają je te same osoby – widzę to choćby na Twitterze. Pierwszą piszą, bo wygrał kilka spotkań z tenisistami z czołówki. Drugą, bo przegrał z zawodnikami zajmującymi dalsze miejsca. Na pierwszy rzut oka obie wydają się więc zasadne, słuszne. Tyle że ten pierwszy rzut często zakłamuje rzeczywistość. Dopiero drugi, trzeci, często nawet dwudziesty, dają pełniejszy obraz. Ale wielu kibicom wystarcza ledwie jeden.

A prawda nie leży w jednym gemie, secie, meczu czy turnieju. Hurkacza w ostatnich sezonach można podziwiać za wiele spotkań, ale można krytykować za mniej więcej tyle samo. Jeśli spojrzy się tylko na pierwsze, pewnie ktoś mógłby powiedzieć, że Hubert za niedługo będzie w TOP 5 światowego rankingu. Spojrzenie na drugie sprawi, że zaczniemy się zastanawiać, kiedy wypadnie z najlepszej setki. Nasze opinie – jeśli będziemy je wydawać za sprawą ostatnich meczów – będą się co chwila zmieniać. Staną się szybkie, pochopne.

Jak więc oceniać Huberta, skoro to jego przykładu się trzymamy? Cóż, to tenisista o sporym talencie. To na pewno. Pytanie, czy będzie w stanie ten talent odpowiednio wykorzystać, bo z tym faktycznie ma problemy. Na razie jego możliwości leżą mniej więcej w miejscu, w którym się znajduje, a pójść może w każdą ze stron – albo osiągnie spore jak na nasze warunki sukcesy, albo nic wielkiego mu się nie przytrafi. Ale w tej chwili nie mamy jeszcze wystarczająco wielu danych, by wydawać takie osądy.

Co nie zmienia tego, że i tak to robimy.

*****

Hurkacz to jednak tylko przykład. Zauważcie pewien mechanizm. Każdy zdolny tenisista czy każda zdolna tenisistka z miejsca jest okrzykiwana przyszłym mistrzem/mistrzynią. I żeby nie było, że tylko krytykuję innych – sam często łapię się na tym, że to robię, że dołączam do tego chóru pochlebstw. Zbyt szybko. Jasne, pewnie w kilku przypadkach trafię. Niedawno byłem dumny, że Dominica Thiema „pchałem” do tytułu mistrza wielkoszlemowego od jakichś 6 czy nawet 7 lat (choć inni pewnie robili to już i dekadę temu). Ale gdy przypomnę sobie, ilu innych zawodników widziałem w czołówce, a nigdy do niej nie doszli – cóż, stosunek celnych trafień do pudeł byłby zdecydowanie na moją niekorzyść.

Tak samo szybko potrafimy zresztą skreślać zawodników. Nawet największych mistrzów. Część z was pewnie już wie, że jestem fanem Rogera Federera. Wiecie ile razy słyszałem już, że się skończył? Po raz pierwszy jakoś w 2011 roku. Serio. Rok później triumfował kolejny raz w Wimbledonie. Potem byłby chudsze lata i wielu powtarzało, że nigdy już nic nie osiągnie. Sam już byłem bliski tego stwierdzenia, za znakomite wyniki przyjmowałem wtedy ćwierćfinały i półfinały turniejów wielkoszlemowych. A co było potem – dobrze wiecie.

Skończyć miał się zdaniem wielu Rafa Nadal, gdy nie wygrał French Open w 2015 i 2016 roku. Skończony był Novak Djoković w 2017 roku, kiedy akurat grał słabiej. Ba, bywa, że śpieszą się nawet tenisowi oficjele – Andy Murray słuchał już przecież nawet oficjalnego pożegnania od innych tenisistów, a od tamtego czasu zdarzyło mu się nawet wygrać turniej.
Może więc warto byłoby czasem poczekać na to, co się stanie?

*****

Wiem, to niełatwe. Sam się z tym zmagam. Dziś pomyślałem sobie, że Iga Świątek grając tak, jak to robi, może wygrać cały turniej. I jasne, pewnie ją na to stać. Ale jakie mam na ten moment podstawy, by tak myśleć? Co najwyżej jej dobrą formę i talent. Aż tyle, ale równocześnie tylko tyle. Przecież mowa o dziewczynie, która pokonując Genie Bouchard wyrównała swoje najlepsze wielkoszlemowe osiągnięcie. A ja zastanawiam się, czy może je kilkukrotnie przebić i zrobić coś, czego w historii polskiego singlowego tenisa jeszcze nie mieliśmy – wygrać jedną z największych imprez świata.

Hamuję się więc i czekam. Bo jeśli wygra z Simoną Halep, podstaw by wierzyć w taki sukces będzie więcej. A jeśli potem wygra kolejny mecz, jeszcze ich przybędzie. I może wtedy będzie to opinia uzasadniona. Na razie to marzenia. I jasne, nikomu nie zabronię marzyć. Ale zwolnijmy nieco w wygłaszaniu tych marzeń na głos. Dajmy Idze spokojnie pograć. A może ona sprawi, że nasze i jej marzenia się spełnią.

Tak samo wstrzymajmy się z innymi opiniami – pozytywnymi i negatywnymi. Patrzmy na obraz całości, nie skreślajmy nikogo po kilku porażkach i nikogo nie wynośmy na piedestał po dwóch czy trzech zwycięstwach. Jeszcze kilka lat temu słyszałem, że Magda Linette nigdy nie wygra turnieju WTA. Jeszcze kilka lat temu słyszałem, że po Agnieszce Radwańskiej nasz tenis czeka susza. Jeszcze w styczniu zdarzało mi się słyszeć, że Dominic Thiem nigdy nie wygra turnieju wielkoszlemowego (serio).

Zresztą, słyszałem – co najmniej jedną z tych opinii sam wygłaszałem (zgadujcie którą, śmiało). I cieszę się, że się nie sprawdziła. A siebie karcę, że nie przemyślałem jej tak, jak powinienem był to zrobić. Że wygłosiłem ją zbyt szybko.

Pewnie jeszcze wiele razy tak zrobię. Ale może raz czy dwa uda mi się pohamować. A to już coś.

Autor: Sebastian Warzecha