Zwycięska rodzina. Venus, Serena i droga do sukcesu [KSIĄŻKA]

Zwycięska rodzina - Wydawnictwo Replika

W listopadzie ubiegłego roku miała miejsce premiera książki Richarda Williamsa i Barta Davisa – „Zwycięska rodzina.  Venus, Serena i droga do sukcesu”. W grudniu odbyła się polska premiera filmu „King Richard: zwycięska rodzina” w reżyserii Reinaldo Marcusa Greena czyli adaptacja wspomnianej książki.

Inspirująca i motywująca historia ojca, który jeszcze przed narodzeniem swoich córek – Venus i Sereny – przygotował dla nich odważny plan na życie, który realizowany systematycznie i konsekwentnie, zaowocował jednym z największych sukcesów w historii zawodowego tenisa. Zwycięska rodzina to fascynujące i szczegółowe wspomnienia Richarda Williamsa, biznesmena, trenera tenisa, a przede wszystkim ojca. Jak udało mu się pogodzić rolę trenera z rolą ojca, skąd się wzięła jego odkrywcza wizja i w jaki sposób ją realizował – tego przez długi czas nie wyjawiał. Dopiero na kartach tej inspirującej książki przedstawił historię sukcesu swojego i córek, osiągniętego dzięki walce, determinacji, ciężkiej pracy i rodzinie. Williams w ujmujący sposób opisuje życie rodzinne oparte na najważniejszych dla niego zasadach: odwadze, pewności siebie, poświęceniu, wierze, a przede wszystkim – miłości. Od najmłodszych lat zmuszony walczyć z przeciwnościami losu stworzył kochającą się rodzinę i wychował dwie wspaniałe gwiazdy tenisa.

Na podstawie niesamowitej historii życia Richarda Williamsa nakręcono kinowy film King Richard z Willem Smithem w tytułowej roli!

Moje dzieci trenować zaczęły wcześnie, nie tylko na kortach tenisowych. Zabierałem je ze sobą do pracy, żeby już od najmłodszych lat uczyły się, jak ważne jest planowanie, odpowiedzialność i pracowitość.

– Richard Williams

Fragment rozdziału 23

(…)Gdy trening czy turniej się kończył, to się kończył. Tenis stanowił tylko część życia. Venus miała z tym problem. Kiedy zaczęła występować w turniejach juniorów, uwielbiała zwyciężać. I często zwyciężała, ale po skończonych zawodach nie mogłem jej zmusić, żeby przestała o tym mówić. Po drodze do domu zwróciłem jej uwagę:
– Venus, nie chcę rozmawiać o turnieju. Możemy gadać o nauce, książkach czy zadaniach domowych, ale z tenisem i wygrywaniem na razie koniec.
Jednak ona nie była w stanie przestać opowiadać o meczu, więc zatrzymałem się przed sklepem.
– Venus, chciałabyś się czegoś napić?
– Tak, tato.
– To idź coś sobie kupić.
Cała w skowronkach weszła do sklepu, a ja odjechałem.
Kiedy wróciłem do domu, jej matka mnie spytała:
– Gdzie Venus?
– Jak ją ostatnio widziałem, wchodziła do sklepu kupić napój.
– I nie zaczekałeś za nią?
– Nie.
– Nie poszedłeś z nią?
– Nie. Tyle gadała o tenisie, że nie zdzierżyłem.
Oracene natychmiast pojechała po Venus, ale od tej pory moje córki czy ja rzadko rozmawialiśmy o tenisie po skończonym meczu. Przegrałaś, to przegrałaś. Wygrałaś, to wygrałaś. Nie chciałem tego roztrząsać. Widzę rodziców narzekających, kiedy ich dziecko schodzi z kortu po przegranym meczu. To okropne. Ta dziewczynka czy chłopiec walczyli tak mocno, tak długo, że zasługują wyłącznie na miłość i pochwały. A tymczasem spotykają się z niezadowoleniem. To najgorsze emocje, jakie rodzice mogą okazać dziecku. Moje córki wygrały, bo zrobiły, co mogły. Przegrały, choć zrobiły, co mogły. Niestety inni rodzice nie zawsze tak do tego podchodzą. Widziałem wiele złych rzeczy. Widziałem mecze w Południowej Kalifornii, do których chłopcy podchodzili tak poważnie, że bili się na korcie, aż Jim Hillman, obecnie emerytowany członek Związku Tenisowego Południowej Kalifornii, musiał biec ich powstrzymać. Podczas jednego z juniorskich turniejów spieszyłem się, żeby zawieźć gdzieś Venus, ale wiedziałem, że z łatwością zakończy mecz w pół godziny. Minęło czterdzieści minut. Minęło pięćdziesiąt minut. Poszedłem sprawdzić, co się stało. Kiedy się przyglądałem, za każdym razem, gdy Venus umieszczała w polu rywalki uderzenie wygrywające, dziewczyna wybijała piłki na aut. Venus nie miała nic przeciwko temu, żeby spędzić na korcie cały dzień, ale ja tak. Wziąłem na stronę ojca rywalki. – Niech pan posłucha. Nie mam nic do tego, że pan i pana córka oszukujecie, ale dzisiaj mi się spieszy. Proszę powiedzieć córce, żeby zaczęła prawidłowo rozgrywać piłki – powiedziałem. Odmówił, a ja musiałem go wyprowadzić i mu zagrozić, żeby skłonić go do tego, by kazał córce grać uczciwie. Czego ją nauczył? Że musi wygrywać za wszelką cenę. Honor i uczciwość nie miały żadnego znaczenia. Przy takim podejściu wychowawczym mogę sobie tylko wyobrazić, jakie lanie dostała ta dziewczyna, kiedy wróciła do domu po przegranym z Venus meczu. Większość rodziców, którzy popychają dzieci do sportu, kieruje się dobrymi intencjami. Wydają ogromne kwoty i poświęcają niewiarygodnie dużo czasu na treningi, podróże, wspieranie i uczenie. Ale niektórzy inwestują tak wiele, że są wściekli, jeśli nie widzą postępów i wyżywają się na dziecku. Rodzice muszą być bardzo ostrożni. Nie można zmuszać kogoś do rozwoju niezgodnie z jego tempem. Ja nie mogłem wymagać, żeby Serena dogoniła Venus, czy żeby Venus robiła wszystko, żeby podciągnąć Serenę. Każdy uczy się we własnym rytmie i jeśli ma być dobry, to będzie dobry właściwie niezależnie od wszystkiego. Inni rodzice uważają, że wystarczy kupić dziecku rakietę Johna McEnroe. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że McEnroe miał wielki talent. Nie ma drugiego tak utalentowanego tenisisty. Słyszałem, że kiedyś powiedział, że nie lubił trenować. Właściwie nieważne, co robisz ani jak to robisz. Jeżeli twoje dziecko ma być dobre, to będzie dobre tak czy owak. Rodzicom radzę, żeby pozwalali dziecku rozwijać się w jego tempie, w jego stylu, i wykazywali cierpliwość, największą, na jaką ich stać. Dzieci uczą się we własnym tempie. Jeśli nie masz cierpliwości, zawieź dziecko na trening i trzymaj się z daleka, dopóki nie skończy. Moim problemem było to, że zanim Venus i Serena były gotowe na rozpoczęcie występów w turniejach, nauczyły się zbyt wiele, zbyt szybko. Kiedy Venus miała dziesięć lat, pojechaliśmy na turniej, ale okazało się, że musi rywalizować w grupie dwunastolatek. Dwunastolatkę pokonała z taką łatwością, że trudno było w to uwierzyć. Wybraliśmy się do innej ligi i zagrała w grupie szesnastolatek, i te dziewczyny też pokonała. Wtedy do mnie dotarło, że zrobiła postępy znacznie szybciej, niż przewidywałem i chciałem. Zbyt wiele dzieciaków traci dzieciństwo, trenując profesjonalnie, zwłaszcza w tenisie. Mnie zależało przede wszystkim na tym, żeby ona była dzieckiem. Nie można zostać dorosłym, nie mając za sobą dzieciństwa. To dlatego tak wielu sportowców dorasta, ale zachowuje się jak dzieci. Wydają pieniądze jak dzieciaki. Biorą narkotyki jak dzieciaki. Łamią prawo jak dzieciaki. Łajają innych ludzi jak rozwydrzone dzieciaki. Nic innego nie znają.
(…)

Książkę można kupić m.in. na stronie internetowej Wydawnictwa Replika TUTAJ.