ATP Challenger w Poznaniu, Janowicz znów przegrywa, a Hertel wraca w świetnym stylu! [PODSUMOWANIE]

Jerzy Janowicz - Poznań Open
Jerzy Janowicz (fot. Damian Kust / Tenis by Dawid)

Doczekaliśmy się pierwszego tegorocznego polskiego Challengera – Poznań Open 2022. Na tym turnieju oczywiście skupimy się najbardziej, ale nie zapomnimy też o innych zawodnikach występujących w minionym tygodniu w turniejach ITF World Tennis Tour.

Dołącz do największej grupy tenisowej w Polsce – Nie śpię, bo oglądam tenis

Dzikie karty, pięciu Polaków w kwalifikacjach

Challenger w Poznaniu to pierwszy zawodowy turniej rozgrywany w Polsce w 2022 roku. Szczególna, trzydziesta edycja tej imprezy zapamiętana zostanie chyba jednak głównie przez skandaliczne rozdawanie dzikich kart – tylko jedna (z trzech) trafiła do Polaka jeśli chodzi o główną drabinkę. Resztę otrzymali gracze SuperLigi z Olimpii Poznań – Leo Borg i Aldin Setkic (chociaż w przypadku tego pierwszego powody były oczywiście trochę inne, tę dziką kartę miał już obiecaną rok temu). Również do kwalifikacji jedną dziką kartę zmarnowano na Patrika Niklasa-Salminena, podobnie jak Borg i Setkic występującego dla Olimpii.

Ale przejdźmy już do Polaków, bo mimo wszystko było o czym mówić. W drabince kwalifikacyjnej mieliśmy ostatecznie pięciu reprezentantów – Daniel Michalski, Filip Peliwo, Maks Kaśnikowski, Błażej Sopoliński, Tomasz Berkieta. Dwóch ostatnich zostało troszeczkę skazanych na pożarcie.

Berkieta i Sopoliński „Mission: Impossible”, Peliwo blisko awansu

Sopoliński to lokalny zawodnik, który w poprzednim roku tylko dwa razy prezentował się w kwalifikacjach do turniejów ITF. W starciu z Lucasem Gerchem nie miał większych szans, ale zupełnie dobrze pokazał się w drugiej partii i wytrzymywał tempo wymian Niemca, ostatecznie przegrywając 1-6, 3-6. Berkieta to jeden z najlepszych na świecie graczy do lat 16, ale to po prostu nie jest jeszcze jego poziom. Jak na 15-latka, Tomasz naprawdę świetnie serwował i tylko w ten sposób był w stanie wywalczyć sobie gema z Juanem Bautistą Torresem w bardzo trudnym debiucie w profesjonalnych rozgrywkach.

Filip Peliwo, który dopiero od kilku miesięcy reprezentuje Polskę, zaprezentował się już dużo lepiej. 28-latek wygrał z Viktorem Durasoviciem, prowadząc wysoko we wszystkich trzech setach, ale troszeczkę komplikując sprawy. W finałowej rundzie kwalifikacji pokonał go jednak Georgii Kravchenko, jego partner deblowy z tego tygodnia (o czym później). Niegdyś najlepszy junior globu i finalista wszystkich turniejów wielkoszlemowych w roku 2012, Peliwo wciąż wyróżnia się wszechstronnością, ale trochę brakuje mu jakiegoś wiodącego atutu, łatwego sposobu na wygrywanie punktów. Awans był jednak blisko, 28-latek uległ 7-6, 1-6, 3-6.

„Tak jak od zawsze, nic się nie zmieniło. Chcę być w pierwszej dziesiątce, chcę wygrywać w Szlemach, chcę docierać daleko. Oczywiście, ten cel jest dosyć daleko w tym momencie, ale moja wiara w siebie się nie zmieniła. Wiem, kogo pokonałem w przeszłości, kogo mogę pokonać, jaki może być mój poziom. Nie wątpię, że tam dotrę, po prostu zajmuję mi to trochę więcej niż chciałem.” powiedział Peliwo po meczu z Durasoviciem, zapytany o swoje aktualne ambicje i motywacje.

Michalski zgodnie z planem, Kaśnikowski przypomina o potencjale

Daniel Michalski (i Kacper Żuk, który ostatecznie nawet się w turnieju nie pojawił) był właśnie tym zawodnikiem, który w sytuacji “dzikokartowej” został najbardziej pokrzywdzony. Polak jednak się tym nie przejął i po łatwej wygranej ze specjalistą deblowym Anirudhem Chandrasekarem, pokonał też wspomnianego Gercha 7-5, 5-7, 6-0. W drugiej partii prowadził już 5-3, a tuż przed jej przegraniem krzyknął “jak przegram tego seta, to jestem największym frajerem roku”. Dużo lepsze zdanie miał już jednak o sobie po świetnej decydującej rozgrywce.

„Jestem zdecydowanie bardziej systematyczny i równy. Niewiele się zmieniło, po prostu ta gra na turniejach się bardziej usystematyzowała.” powiedział Michalski o swoich ostatnich wynikach, które bardzo poprawiły się od października ubiegłego roku. Polak potrafił też pozytywnie podejść do nieprzyznanej mu dzikiej karty do głównej drabinki. “Takie jest życie, wiem jak to się odbywa. Organizator ma dzikie karty i do niego zależy rozdawanie ich. (…) Przeszedłem eliminacje, mam dwa mecze wygrane więcej, cztery punkty, więc tak naprawdę lepiej niż gdybym dostał dziką kartę. Oczywiście się śmieję, ale nie mam prawa mieć pretensji.”

Mega pozytywnie zaskoczył Maks Kaśnikowski, którego wielu skazywało na porażkę w meczach z Henrim Squirem i Rudolfem Mollekerem. Pierwszy z Niemców naprawdę potężnie serwuje i kluczem do sukcesu było przede wszystkim wprowadzenie piłki do gry przy returnie. Kaśnikowski wygrał ponad godzinnego pierwszego seta 7-6, a Squire skreczował po trzech kolejnych gemach z uwagi na zmęczenie (dzień wcześniej grał jeszcze półfinał w Troisdorfie). Molleker ostatnio podłapał formę, ale Maksowi udało się świetną pierwszą partią kompletnie wyprowadzić go z równowagi. Kaśnikowski nie tylko po raz pierwszy zakwalifikował się do Challengera, wcześniej nie wygrał żadnego meczu na tym poziomie.

Powrót Janowicza

Wszyscy trzej Polacy w głównej drabince zagrali swoją pierwszą rundę we wtorek. Dziką kartę do turnieju otrzymał Jerzy Janowicz, co niewątpliwie było dla turnieju dosyć dużym wydarzeniem. W naszym kraju 31-latek grał ostatni raz w Pucharze Davisa z Hongkongiem bez publiczności (początek pandemii), a wcześniej pięć lat temu w Szczecinie. Kibice przybyli więc bardzo licznie do Parku Tenisowego Olimpia, a część z nich oglądała pewnie Janowicza po raz pierwszy.

Dla Polaka był to drugi mecz w tym roku (trzeci jeśli liczyć Superligę), a jego gra naprawdę nie wyglądała źle. W meczu z kwalifikantem Elmarem Ejupoviciem obu zawodnikom ciężko było walczyć o przełamania, gdyż obaj dominowali wymiany po swoim podaniu. Janowicz przez długi czas świetnie trafiał forhendem i w pierwszej partii był zawodnikiem troszkę lepszym. Słabo jednak returnował, a w loteryjnym tie-breaku zaczął wychodzić brak ogrania. Podwójne błędy przy 5-2, a przede wszystkim przy 6-6 doprowadziły do zwycięstwa Niemca.

Kondycyjnie wciąż jednak jest u Janowicza słabo. W drugiej partii był już cieniem samego siebie, we wszystkich wymianach dominował Ejupovic, rozrzucając Polaka po korcie. Spokojnie mogło to skończyć się wynikiem 6-0, ale w przedostatnim gemie Janowicz resztką sił troszeczkę przedłużył spotkanie.

„Myślałem, że będzie gorzej. Tak naprawdę można trenować, można się dobrze czuć na treningu, ale jednak brakuje tego ogrania meczowego. Nie da się oszukać pięciu lat nie grania. W takich ważniejszych momentach wychodzi ogranie i gdybym miał to ogranie, to podejmowałbym lepsze decyzje.” powiedział po porażce Janowicz, a o dużej ilości kibiców w Parku Tenisowym Olimpia Polak dodał – “Na pewno większość tych ludzi jeszcze dwa dni temu nie wiedziała, że w ogóle jeszcze funkcjonuję tenisowo, więc pewnie mile się zaskoczyli.”

Janowicz wcześniej kategorycznie zaprzeczał możliwości występowania w turniejach ITF, ale wygląda na to, że zmienił zdanie. Otrzymał bowiem dziką kartę do turnieju M15 w Bytomiu w nadchodzącym tygodniu i jeśli tam się pojawi, będzie to jego pierwsza impreza tej rangi od ponad dekady.

Kaśnikowski odpada po świetnym spotkaniu

Kaśnikowski kontynuował za to genialną formę, mimo bardzo ciężkiego losowania. Z Camilo Ugo Carabellim Maks mierzył się już w Warszawie rok temu, a po pokonaniu go w pierwszej rundzie 6-2, 6-4 Argentyńczyk wygrał turniej. Tamten mecz był trochę bardziej wyrównany niż wskazuje na to wynik, ale Ugo Carabelli i tak wygrałby go wytrzymałością fizyczną, gdyby doszło do trzeciego seta.

Tym razem Polak naprawdę postawił się rywalowi w wymianach z linii końcowej, starał się grać bardzo agresywnie i trzymać Argentyńczyka na mniej groźnej stronie bekhendowej. Dwa pierwsze sety były niezwykle wyrównane, ale szybko było widać, że Kaśnikowski musi zakończyć to spotkanie najszybciej jak się da. Ostatnim dzwonkiem była szansa na przełamanie przy 4-5 w drugiej partii, ale Ugo Carabelli popisał się świetną kombinacją skrótu i kończącego woleja. W decydującym secie Maksowi po prostu nie starczyło sił na dalszą grę z tak dobrze przygotowanym fizycznie rywalem.

“Na początku grałem bardzo dobrze, myślę że grałem na 150 procent swoich możliwości. Jedynie to chyba fizycznie w tym meczu po prostu odstawałem, przeciwnik mógłby pewnie jeszcze grać tak pięć godzin, ja niestety nie wytrzymałem.” powiedział po meczu Kaśnikowski. Mając w pamięci mecz Ugo Carabelliego z Karatsevem podczas French Open, ciężko się nie zgodzić. Argentyńczyk wolałby chyba umrzeć niż przegrać.

Bardzo imponująca była chęć Polaka do agresywnej gry. Zamykanie akcji przy siatce nie idzie mu może nadzwyczaj efektywnie, ale to ważne, że nie boi się tam wybierać. Przy braku kończących neutralne akcje uderzeń, gra na półkorcie to bardzo przydatny atut. Sporo pracy czeka też Maksa w temacie smeczowania – Ugo Carabelli drugi raz szybko te problemy zauważył i wielokrotnie wychodził z opresji lobami.

Słabszy mecz Michalskiego

Michalski z trzeciego seta z Gerchem pewnie spokojnie poradziłby sobie ze wspominanym Kravchenką, ale jego gra niestety nie wyglądała już we wtorek tak dobrze. Polak bardzo negatywnie reagował na nieregularne odbicia na korcie centralnym, a sam miał duży problem z kontrolą swoich uderzeń przy próbach przejmowania inicjatywy.

Kravchenko wszedł za to na dosyć wysoki poziom. Jego uderzenia nie były może bardzo mocne, ale za to bardzo uważnie i dokładnie plasowane. Ukrainiec naprawdę zasłużył sobie na to zwycięstwo i zagrał chyba najlepszy swój mecz podczas Poznańskiego Challengera właśnie z Michalskim. Polak musiał grać swój tenis by wygrać, ale tego dnia po prostu nie był w stanie.

Poznań Open - ATP Challenger
Poznań Open (fot. Damian Kust / Tenis by Dawid)

Debel w Poznaniu

O dzikich kartach w grze deblowej też warto wspomnieć, bo znowu zmarnowano jedną z nich na zawodników zagranicznych – duet Leo Borg i Aldin Setkic. Ostatecznie nie wyszło źle, bo po porażce singlowej (właśnie z Setkiciem), Borg zdecydował się wycofać z gry podwójnej i na ich miejsce wskoczyli Kaśnikowski z Dawidem Taczałą, którzy nie mieli jednak wiele do powiedzenia w starciu z Durasoviciem i Niklasem-Salminenem.

Od początku uważnie patrzyliśmy na dwa najwyżej rozstawione teamy polsko-amerykańskie. Przy dosyć słabej drabince deblowej, wydawało się, że szansa na finał Hunter Reese/Szymon Walków kontra Karol Drzewiecki/Alex Lawson jest dosyć spora. W meczu z parą Kravchenko/Peliwo kontuzji doznał jednak amerykański partner Drzewieckiego, ostatecznie wycofując się z rywalizacji przy stanie 6-7, 1-2.

Kravchenko i Peliwo w półfinale przegrali z inną niebezpieczną parą, Czechami Markiem Gengelem i Adamem Pavlaskiem. Reese/Walków zgodnie z planem dotarli do finału, ale nie była to bardzo prosta przeprawa. W meczach z Durasoviciem i Niklasem-Salminenem oraz Niklesem i Torresem musieli wygrać po jednym bardzo emocjonującym tie-breaku (oba zakończyli wynikiem 10-8).

Finał Reese i Walków rozpoczęli jednak bardzo źle, a raczej to Gengel i Pavlasek po prostu bezlitośnie wykorzystywali drugie serwisy polsko-amerykańskiej pary, zwłaszcza Amerykanina. Wraz z biegiem meczu znacznie lepiej returnować zaczęli też Szymon i Hunter, a w sytuacjach pod siatką pokazywali dużo lepsze czytanie gry i refleks. Ostatecznie udało się odwrócić losy tego meczu i para Reese/Walków sięgnęła po tytuł wynikiem 1-6, 6-3, 10-6.

Dla Walkowa to już dziesiąty tytuł w cyklu ATP Challenger Tour. W ten sposób Szymon stał się szóstym Polakiem, który wygrał dwucyfrową ilość turniejów tej rangi w grze podwójnej (wcześniej Łukasz Kubot, Mateusz Kowalczyk, Tomasz Bednarek, Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski).

„Znam go od zawsze. Gadaliśmy tu i tam, ale nigdy nie było takiego tygodnia w którym zdarzyłaby się taka sytuacja, że obaj szukalibyśmy partnerów. Rozmawialiśmy podczas Rolanda Garrosa i ja próbowałem kogoś znaleźć, on czekał, żeby zobaczyć kto się zgłosi. To było trochę ‘last-minute’, ale się udało. (Szymon) był na górze mojej listy tenisistów z którymi bardzo chciałem zagrać.” powiedział po finale Reese, zapytany o to jak doszło do jego pierwszego w karierze występu z jednym z naszych najlepszych deblistów.

Nieudane kwalifikacje w Finlandii

Spora część naszych regularnie występujących w turniejach niższej rangi zawodników była w tym tygodniu w Poznaniu, stąd też jedynymi mężczyznami w turniejach ITF byli Mateusz Kułakowski i Mikołaj Plenkiewicz w fińskim Vaasa. 18-letni Plenkiewicz pierwszy raz w tym sezonie, a dopiero trzeci w karierze grał w eliminacjach zawodowego turnieju, ale ponownie nie udało się wygrać spotkania. Wynikiem 1-6, 3-6 wyeliminował go Luca Teboul, który co ciekawe ma teraz w profesjonalnych rozgrywkach bilans 2-19.

Kułakowski dokładnie takim samym rezultatem uległ w pierwszej rundzie kwalifikacji 16-letniemu reprezentantowi gospodarzy Otto Martikainenowi. Mateusz wystąpił też w drabince deblowej w parze z Austriakiem Janem Kobierskim, ale odpadł w pierwszej rundzie.

Szybkie porażki Kubki i Radwańskiej, a Falkowska w finale debla

Choć nie bez problemów, kwalifikacje do turnieju o puli nagród sto tysięcy dolarów w Surbiton przeszła Urszula Radwańska. Na jej drodze stanęła jednak Arina Rodionova, Australijka która zawsze dobrze prezentowała się na trawie, kiedyś na Wimbledonie pokonując Anastasię Pavlyuchenkovą. Mecz zupełnie bez historii Polka przegrała 0-6, 2-6. Rodionova potwierdziła swoją miłość do tej nawierzchni, przegrywając dopiero w finale.

W kwalifikacjach do turnieju W60 w Bresci już w pierwszej rundzie odpadła Martyna Kubka. Polka również uległa tym prześladującym w tym tygodniu naszych reprezentantów wynikiem 1-6, 3-6 Aurorze Zantedeschi. Być może warto się zastanowić nad wystąpieniem teraz w kilku mniejszych imprezach, bo kwalifikacje “sześćdziesiątek” w ostatnim czasie są dla Polki nie do przejścia. Bliżej było w deblu, gdzie dopiero 9-11 w super tie-breaku Kubka przegrała z Julitą Saner i Julią Terzyiską, występując wspólnie z Isabelle Haverlag.

Dosyć ciężko wylosowała Weronika Falkowska, trafiając w W60 w Brasovie na Joannę Zuger, która dopiero co była w trzeciej rundzie kwalifikacji Rolanda Garrosa. Bardzo dziwny mecz Polka przegrała 6-1, 1-6, 0-6, ale znacznie lepiej spisała się w grze podwójnej w parze z Veroniką Erjavec. Rozstawiona z czwórką Polsko-Słoweńska para wyeliminowała faworytki turnieju Eudice Wong Chong i Larę Salden, przegrywając dopiero w finale z Jesiką Maleckovą i Isabellą Shinikovą.

Powrót do rywalizacji Hertel i Kuczer

Zakończył się sezon akademicki w Stanach, stąd też do startów mogły powrócić dwie dawno niewidziane w zawodowych rozgrywkach tenisistki. Daria Kuczer (University of Tennessee) po raz pierwszy od pandemii pojawiła się w turnieju rangi ITF. W Rancho Santa Fe nie udało jej się sprawić niespodzianki i przegrała w pierwszej rundzie z Jiangxue Han 4-6, 4-6. Wyniku Polka nie zrobiła również w drabince deblowej w parze z Seliną Atay.

Dużo lepiej zaprezentowała się z to Ania Hertel (University of Georgia), która wybrała sobie zupełnie inny kierunek. Polka w przeciwieństwie do Kuczer w poprzednim sezonie grała dosyć sporo, a teraz zaczęła rok w słoweńskim Catez Ob Savi.

Był to rewelacyjny początek sezonu, gdyż Polka osiągnęła drugi w swojej karierze finał turnieju ITF (wcześniej Heraklion 2018). Po drodze do meczu o trofeum przetrwała ciężkie trzy-setowe boje z Katariną Kuzmovą i Laią Petretic. Ostatecznie pokonała ją jedynie Vivian Wolff z Niemiec, ale po prawie trzygodzinnej walce.


Turnieje rangi Challenger oraz ITF możesz obstawiać w forBET, a korzystając z kodu TBD otrzymujesz pakiet powitalny o wartości 3150 PLN, a w tym m.in. zakład bez ryzyka do 1100 PLN, bonus 100% do 2050 PLN oraz 30 dni gry bez podatku!

forbet baner

Dyskusja o tenisie przez cały rok w naszej grupie!

Fan gry przy siatce i jednoręcznych bekhendów, miłośnik cyklu ATP Challenger Tour. W wolnych chwilach - student.