ATP Next Gen Włochami stoi! Geneza sukcesu.

Zeppieri - tenis
Giulio Zeppieri (fot. DarDarCH / own work)

Raczej nie skłamiemy mówiąc, że w ostatnim czasie najprężniej rozwijającym się tenisowo narodem są Włochy, szczególnie jeśli mowa o mężczyznach. Liczba talentów, które nagle pojawiają się w cyklu ATP Challenger Tour (i potrafią zrobić olbrzymi progres na przestrzeni paru turniejów) jest po prostu zatrważająca. Z czego to wynika i kim są Ci nowi zawodnicy, którzy właśnie zaczynają poważne granie na najwyższym poziomie?

Włoska dominacja do dwudziestego pierwszego roku życia

W rankingu ATP z pierwszego sierpnia 2022, tylko dwa państwa prześcigają Włochy (81), jeśli chodzi o liczbę zawodników w top 1000 – są to Stany Zjednoczone Ameryki Północnej (94) oraz Francja (88). Zupełnie inaczej wygląda sytuacja gdy spojrzymy na ranking dla zawodników, którzy nie ukończyli jeszcze dwudziestego pierwszego roku życia, czyli tak zwany Next Gen Race (stan na trzeciego sierpnia), który decyduje o kwalifikacji do ATP Next Gen Finals.

W pierwszej trzydziestce tego zestawienia mamy bowiem aż jedenastu Włochów, w tym dwóch na podium – Jannik Sinner i Lorenzo Musetti. Amerykanie znajdą tam trzech swoich zawodników – Brandon Nakashima (miejsce 8), Emilio Nava (17), oraz Ben Shelton (27). Warto pamiętać, że Stany mają trochę zaniżony wynik przez zawodników grających w systemie tenisa akademickiego, którzy profesjonalnie tak dużo nie występują. Swoją drogą z tej trójki Nakashima grał dla University of Virginia, ale po pierwszym roku zdecydował się zrezygnować. Shelton jest aktualnym mistrzem NCAA w barwach Florida Gators, ale możliwe, że też na uczelnię nie wróci.

Jeśli zaś chodzi o Francuzów, w pierwszej trzydziestce próżno szukać jakiegokolwiek reprezentanta. Trójkolorowi mają co prawda mocną reprezentację juniorską, ale będą musieli poczekać jeszcze rok czy dwa, by gracze tacy jak Arthur Fils, Gabriel Debru, czy Luca van Assche na dobre próbowali oswoić się w czołówce. Obecnie najwyżej w Next Gen Race jest właśnie Fils (38), ale w temacie zawodników mniej więcej od dziewiętnastu do dwudziestu jeden lat, Włochy osiągnęły niesamowitą dominację. Kto należy do tej wspomnianej jedenastki młodych talentów?

Sinner i Musetti czyli Ci, którzy już się przebili

Tylko po dwadzieścia lat mają Jannik Sinner i Lorenzo Musetti, którym w rozwoju też pomogły dzikie karty do Włoskich turniejów. Ten pierwszy, sklasyfikowany wtedy w szóstej setce rankingu ATP, otrzymał szansę gry w Challengerze w Bergamo w 2019 roku. Sinner sensacyjnie wygrał cały turniej, a tydzień później dodał do tego triumf w ITF 25K Trento, gdzie również występował z dziką kartą. Od tego czasu zapraszały go do siebie nawet zagraniczne imprezy, a tamten sezon zakończył już w pierwszej setce.

Kariera Musettiego nie toczy się aż tak spektakularnie jak Sinnera, ale jako świetny junior (mistrz 2019 Australian Open) otrzymywał on bardzo dużo szans we włoskich turniejach. Jego rozwój najbardziej przybrał tempa zaraz po pandemii. Zaczęło się od półfinału w Challengerze w Trieście na dzikiej karcie, potem był słynny turniej w Rzymie, gdzie został zaproszony do udziału w eliminacjach, a następnie wygrał pięć spotkań, w tym ogrywając Stana Wawrinkę i Keia Nishikoriego. Zaraz potem triumfował z dziką kartą w swoim pierwszym Challengerze w Forli (pokonując po drodze czterech zawodników z pierwszej setki, co rzadkie na tym poziomie).

Wczesny wyskok Zeppieriego i Cobolliego, ale reszta nadrabia

W poprzednim sezonie najbardziej zachwycali nas Giulio Zeppieri i Flavio Cobolli, często wymieniani wspólnie, gdyż są w podobnym wieku i w mniej więcej tym samym czasie zrobiło się o nich głośno. W Barletcie zmierzyli się nawet w finale Challengera. Triumfował Zeppieri, któremu ten obecny sezon za bardzo się nie układał, ale udało mu się zakwalifikować do French Open, a w ostatnim tygodniu dotrzeć do półfinału w Umagu, gdzie naprawdę postraszył Carlosa Alcaraza. Leworęczny Włoch nie zostawia sobie w grze wiele marginesu na błąd i często to jego zguba. Potencjał jest jednak niezaprzeczalny.

Cobolli w tym roku zgarnął pierwszy tytuł rangi ATP Challenger Tour w Zadarze, pokonując Daniela Michalskiego w finale. Gra młodego Włocha też jest jeszcze na etapie szlifowania, głównie z uwagi na potrzebę wzmocnienia tzw. tenisowego IQ. 20-latek zbyt łatwo wchodzi w rytm próby kończenia każdej piłki jak najszybciej ze strony forhendowej i często brakuje mu na korcie sprytu. Nie da się ukryć, że Cobolli i Zeppieri w pewnym sensie nie zrobili w tym roku aż takiego progresu, jakiego od nich oczekiwano.

Rocznik 2003 to nie tylko Alcaraz i Rune

Luca Nardi w czasach juniorskich przez pewien czas dominował rozgrywki europejskie razem z Carlosem Alcarazem i Holgerem Rune. Mimo tego, nastolatek długo pozostawał niezdecydowany na profesjonalną karierę i miał problemy z brakiem motywacji. Dopiero od dwóch lat bierze tenis kompletnie na poważnie i na efekty nie trzeba było długo czekać.

Jako jeden z najbardziej obiecujących włoskich talentów, otrzymał w ubiegłym sezonie piętnaście dzikich kart do Challengerów. Co ciekawe, aż w dziesięciu przypadkach nie wygrał nawet spotkania. Doświadczenie jednak procentuje i w tym roku sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Nardi zdecydowanie poprawił serwis, wygrał dwa Challengery w hali i był bardzo blisko zakwalifikowania się do French Open. Obecnie jest najwyżej sklasyfikowanym tenisistą, który nie ukończył jeszcze dziewiętnastego roku życia (z przewagą ponad stu miejsc).

Od obrońcy po problemy z opanowaniem siły

Szokujący progres zrobił Francesco Passaro. Kiedy w poprzednim sezonie pokazywał się sporadycznie w turniejach ATP Challenger Tour, grał bardzo defensywnym stylem i po prostu świetnie biegał za piłką. 21-latkowi udało się jednak kompletnie zmienić swoją grę i dodać praktycznie nielimitowaną siłę, tak dużą, że teraz większość jego problemów opiera się właśnie na doborze uderzeń i nie nadużywaniu swojej mocy. Połączenie tych dwóch stylów może sprawić, że Passaro będzie w przyszłości bardzo groźny – już teraz zajmuje miejsce w top 150, a od kwietnia był w aż czterech finałach Challengerów, wygrywając jeden z nich.

Arnaldi kontra Maestrelli w Francavilla al Mare

Challenger 50 to najniższa kategoria tej rangi turniejów, wprowadzona w 2020 roku by ułatwić graczom przeskok na ten poziom z rozgrywek ITF. W maju we Francavilla al Mare, w finale spotkały się dwie włoskie dzikie karty – Matteo Arnaldi oraz Francesco Maestrelli. Zwycięzca tego turnieju, Arnaldi, prezentuje styl oparty na defensywie, ale potrafi też konstruować akcje z forhendu i rozprowadzać nim piłkę po korcie. Boleśnie przekonał się o tym właśnie w tamtym turnieju Paweł Ciaś, który wywalczył z nim tylko trzy gemy.

Maestrelli finał z Arnaldim przegrał, ale zdaje się, że potencjał ma większy. Impreza w Francavilla al Mare była dla niego katapultą do jeszcze lepszych wyników, co ostatecznie zakończyło się tytułem większego Challengera w Weronie. Zaledwie 19-letni Maestrelli wyróżnia się przede wszystkim piekielnie groźnym bekhendem (zwłaszcza po linii).

Pomoc z Argentyny, Gigante i Bellucci wchodzący w poziom Challengerów

Luciano Darderi to akurat talent wyciągnięty z Argentyny, ale jako że Włochy reprezentuje już od dłuższego czasu, również otrzymał wiele pomocy z tej federacji w postaci dzikich kart. 20-latek swój przełomowy występ zaliczył akurat w poprzednim roku w Sao Paulo, ale to w europejskich turniejach w tym sezonie trochę bardziej się ustabilizował i obecnie znajduje się w top 200 rankingu ATP. Darderi łączy agresywną grę forhendem z dobrym serwisem i poruszaniem się po korcie.

Bliżej końca pierwszej trzydziestki znajdują się też Matteo Gigante i Mattia Bellucci. Ten pierwszy oprócz bardzo charakterystycznego nazwiska ma też bardzo nieprzyjemny leworęczny forhend, być może bez jakiejś ogromnej siły, ale trzeba zauważyć, że 20-latek w ostatnim czasie znacznie poprawił grę w ataku. Bellucci w tym roku po prostu znokautował konkurencję w cyklu ITF w pierwszej połowie sezonu (pięć tytułów), a teraz stawia pierwsze kroki w Challengerach. Również nie stroni od gry ofensywnej, dużo biega do siatki i lubi zagrać zaskakującego dropszota.

Nikt nie organizuje więcej Challengerów

Z czego to wszystko się bierze? Spójrzmy na statystyki dotyczące ilości rozgrywanych we Włoszech turniejów ATP Challenger Tour i ITF Men’s Tennis Tour. Jeśli chodzi o ten pierwszy cykl, w roku 2019 w tym kraju zorganizowano 18 imprez. Więcej odbyło się jedynie w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, tak prezentowała się czołówka.

26 – USA

18 – Włochy

16 – Francja (wliczając Nową Kaledonię)

Kolejny rok był oczywiście mocno okrojony z uwagi na pandemię, ale Włochy już wysunęły się na prowadzenie.

9 – Włochy

8 – USA

6 – Francja (plus Nowa Kaledonia)

Prawdziwą przepaść zobaczyliśmy dopiero w minionym sezonie.

25 – Włochy

15 – Francja

13 – USA

Taki stan rzeczy utrzymuje się aż do teraz. Rozgrywany od 1 sierpnia Challenger w Cordenons to już dwudziesta druga taka impreza w tym kraju w roku 2022. W USA w tym czasie odbyła się jedenasta (Lexington). Z kolei Francja ma na koncie dziesięć imprez tej rangi.

W turniejach ITF Men’s Tennis Tour, sytuacja wygląda trochę inaczej. Pomijając takie kurorty jak Antalya i Sharm el Sheikh, gdzie bardzo często turnieje odbywają się dosłownie co tydzień, Włosi też znajdują się w czołówce, głównie za sprawą słynnego Santa Margherita di Pula. W 2019 roku w tej miejscowości zorganizowano aż dwanaście imprez, w całych Włoszech dwadzieścia cztery.

Co ciekawe, w rozbitym pandemią sezonie 2020 Włosi mieli zaledwie jednego halowego ITF-a w Trento, skupiając się na rozgrywkach ATP Challenger Tour. Kolejny rok przyniósł dziesięć imprez, a wszystko wróciło do normy dopiero teraz. Aktualnie rozgrywany jest trzynasty włoski turniej ITF, ale w kalendarzu do końca września zaplanowanych mamy kolejne siedem. Mimo wszystko, to pokazuje, że dużo większy nacisk kładziony jest na turnieje ATP Challenger Tour. Czy akurat ta część modelu włoskiego jest możliwa do zaimplementowania w innych krajach? Pewnie nie, ale Włosi mają tyle młodych talentów wchodzących w poziom Challengerowy, że mogą sobie na to pozwolić.

Tłumy na trybunach

Warto zwrócić uwagę, że dużą pomocą dla takiego rozwoju tenisa we Włoszech są też oczywiście kibice. Nawet na turniejach ITF potrafią zbierać się ogromne tłumy, co bardzo łatwo możemy sobie skonfrontować z Polską. Mimo boomu jaki mamy w tym momencie w kraju na ten sport, ciężko nie odnieść wrażenia, że jest to popularność oparta tylko i wyłącznie na Idze Świątek i Hubercie Hurkaczu. Ale tak właśnie w pewnym sensie działa budowa zainteresowania każdym możliwym towarem, trochę taki marketing organiczny. Na działanie jakiegoś produktu wystawia się tysiąc potencjalnych użytkowników, większość sprawdzi i po krótkim czasie odejdzie, ale cząstka zostanie. Być może kiedyś doczekamy się takich tłumów na turniejach niższej rangi w Polsce i wielkie sukcesy naszych zawodników mogą w tym tylko pomóc:

Włoski monopol – Rzym, ATP Finals, Next Gen Finals, Andrea Gaudenzi

Również na poziomie głównego cyklu, wiele się dzieje we włoskim tenisie. Italian Open w Rzymie to oczywiście turniej ATP Masters 1000 z ogromnymi tradycjami, rozgrywany od roku 1930 (z przerwą 1936-49). Od 2017 roku w Mediolanie toczy się Next Gen Finals, który też jest istotny dla rozwoju włoskiego tenisa, bo oprócz siedmiu najwyżej sklasyfikowanych zawodników dopuszcza też jedną dziką kartę. Przykłady Gianluigiego Quinziego (zakończył karierę) i Liama Caruany (nie grał od pandemii) może niezbyt udane, ale Jannik Sinner w pełni swoją wykorzystał i wygrał cały turniej. W ostatnim sezonie Włosi mieli już w turnieju Lorenzo Musettiego i dzikiej karty nie przyznano.

Po hali O2 w Londynie, turniej ATP Finals przejął na pięć lat Turyn. Tu oczywiście nie ma już mowy o żadnych dzikich kartach, ale dużym wydarzeniem dla włoskiego tenisa był najpierw start Matteo Berrettiniego, którego po jednym meczu z powodu kontuzji zastąpił Sinner, ogrywając 6-2 6-2 Huberta Hurkacza.

Oprócz Rzymu i NextGen Finals Włosi nie mają stałego turnieju ATP, ale w ostatnim czasie byli bardzo chętni, aby brać jednoroczne licencje i wypełniać dziury w jeszcze podniszczonym pandemią kalendarzu. Tak też zobaczyliśmy niedawno Cagliari czy Parmę, a w obecnym sezonie Florencja i Neapol zastąpią odwołane imprezy w Chinach. Wiele wkładu ma tutaj z całą pewnością aktualny ATP Executive Chairman, były osiemnasty zawodnik świata pochodzący z Włoch, Andrea Gaudenzi..

Młode talenty, a sprawa Polska

Na koniec odnieśmy to może do polskich warunków. Oczywiście nie mamy takich możliwości jak Włoska federacja, ale pod wieloma względami możemy trochę się od niej uczyć. Jak wcześniej było wspomniane, tenis w Polsce cieszy się teraz naprawdę dużym zainteresowaniem. Jest to boom spowodowany dużymi sukcesami Świątek i Hurkacza, który powinien trwać jeszcze długo, gdyż oczywiście mamy do czynienia z zawodnikami jeszcze na wczesnym etapie kariery.

Teraz głównym zadaniem powinno być znalezienie ich następców. Oprócz systemu szkolenia, który niewątpliwie jest w Polsce rozwijany, potrzebne są jeszcze turnieje niższej rangi. Nie ma co narzekać na liczbę imprez ATP Challenger Tour, natomiast w temacie ITF nie wygląda to najlepiej. Cztery turnieje dla mężczyzn, trzy dla kobiet. Po prostu bardzo mało okazji dla polskich zawodników by zdobywać punkty u siebie, gdzie zawsze jest najłatwiej. Za to w mistrzostwach Polski mamy kosmiczną pulę nagród milion złotych, ale chyba nikomu by nie zaszkodziło uszczknięcie z niej jednej piątej na dwa kolejne turnieje ITF.

Jest początek sierpnia, a dla kobiet rozgrywany jest dopiero pierwszy profesjonalny turniej, W100 w Kozerkach, który tak przenosząc to na męskie warunki byłby dużym Challengerem. Tylko dwie okazje (Radom, Bydgoszcz) do realnego pogrania o punkty będzie miało polskie zaplecze. Lepiej wygląda to u mężczyzn – we Wrocławiu wygrał Maks Kaśnikowski, dwa półfinały zaliczył Szymon Kielan. W Łodzi tytuł zdobył oczywiście Paweł Ciaś, ale raczej patrzymy tu pod kątem zawodników młodszych. Oprócz Challengerów w Kozerkach i Szczecinie (gdzie szczególnie w tym drugim ich start będzie zależeć od tego jak rozdane zostaną dzikie karty), pozostał im już tylko turniej M25 w Poznaniu.

Kaśnikowski - ITF
Maksymilian Kaśnikowski (fot. Jan Engel)

Porównując z przykładowym rokiem 2017, polskie tenisistki miały wtedy siedem okazji do zagrania w polskich turniejach ITF. Przede wszystkim robią wrażenie cztery imprezy z rzędu w Mrągowie, co pozwalało po prostu przyjechać na Mazury na cztery tygodnie i grać tam cały miesiąc (teraz ten polski kalendarz jest znacznie bardziej porozrzucany). Wtedy najbardziej skorzystała Marta Leśniak, która wygrała dwa z tych turniejów, a w kolejnym była w finale.

Mężczyźni w 2017 roku grali w cyklu ITF aż jedenaście razy. Wszystkie te imprezy były zmieszczone w zaledwie dwanaście tygodni z tylko jedną przerwą. Dwa razy triumfował Ciaś, wygrywali też Adam Chadaj i Maciej Rajski. Dobre wyniki osiągali Kamil Majchrzak czy Hubert Hurkacz. Znowu przodowało Mrągowo, ale inne miejsca jak Koszalin i Gdynia też zniknęły nam do tej pory z tenisowej mapy.

Ostatnia sprawa, ale ten problem akurat występuje od wielu lat. W Polsce latem najwięcej gramy oczywiście na mączce, ale zimą często trenujemy w hali. Tego nie widać jednak w kalendarzu, w poprzednim roku nie było na przykład żadnego turnieju na kortach twardych. W tym sezonie pojawiły się Kozerki i dla wielu naszych zawodników to genialna szansa, by w końcu zagrać w Polsce na bardziej sprzyjającej im nawierzchni. Wciąż prosi się jednak o jakieś imprezy halowe, a z młodych zawodników zdaje się, że najbardziej skorzystałby na tym Kielan. Zamiast jak kiedyś gonić zachód, być może teraz nadszedł czas by trochę pościgać Włochów.

!REJESTRACJA!
Kod: TBD

Dyskusja o tenisie przez cały rok w naszej grupie!