Tenis wrócił, ale to nie koniec kłopotów niżej sklasyfikowanych zawodników

Od początku sierpnia, zawodnicy powoli powracają do profesjonalnego grania. Zaczęło się od rozgrywek WTA, potem wrócił ATP Challenger Tour i wreszcie rozgrywki głównego cyklu panów, ale czy to koniec problemów zawodowych graczy? Nie do końca.

Gracze niżej sklasyfikowani w rankingach mieli najciężej już od początku pandemii. Wielkie zarobki poniżej pierwszych setek to w zasadzie fikcja, koszty życia, treningu i podróży wielu kompletnie się nie zwracają. Stąd też przygotowane przez ATP, WTA, czy ITF programy finansowe, mające na celu wsparcie tych, którym zostało odebrane jedyne źródło utrzymania, a ich sytuacja finansowa zdecydowanie odbiega od tego, z czym z reguły kojarzony jest tenis na wysokim poziomie.

Nadszedł jednak sierpień i zdaje się, że wszystkie problemy powinny być rozwiązane. Już za chwilę obejrzymy światową czołówkę podczas Western & Southern Open i US Open. Dla tych z dalszych stron list rankingowych, to jednak nie koniec kłopotów. Przypomnijmy, że profesjonalnych zawodników, czyli mających na swoim koncie punkty rankingowe, jest sumując mężczyzn i kobiety, grubo ponad 3 tysiące.

Wraz ze zmniejszeniem liczby turniejów głównego cyklu, a także bardziej strategicznymi decyzjami zawodników ograniczonych mniejszą swobodą przemieszczania się, coraz wyżej sklasyfikowani zawodnicy będą grali w rozgrywkach ATP Challenger Tour czy ITF World Tennis Tour. Przykładem chociażby Stan Wawrinka, który zdecydował się na występ w dwóch Challengerach w Pradze. Właśnie w turniejach tego cyklu, coraz ciężej będzie o załapanie się do głównej drabinki. Przed pandemią ostatni zawodnik na liście był z reguły sklasyfikowany od miejsca 300 w dół, bardzo rzadko powyżej tej granicy. W nadchodzących w trakcie US Open turniejach w Prostejovie i Aix en Provence, tzw. “cut-off”, czyli ranking ostatniego zawodnika z bezpośrednim miejscem w głównej drabince, wynosi na dziś odpowiednio 153 i 136.

Zawodnikom sklasyfikowanym niżej niż miejsce około 250-300 pozostaje więc cykl ITF World Tennis Tour. Wszystko byłoby w miarę okej, gdyby ten oto cykl był w stanie ruszyć z kopyta. W nadchodzącym tygodniu odbędą się jednak tylko trzy takie turnieje męskie, zaplanowanych zaś było 11. W największym, czyli M25 w Poznaniu, “cut-off” do głównej drabinki wynosi na dziś 490. W tych mniejszych, M15, zagrają zawodnicy nawet z siódmej czy ósmej setki. A co z całą resztą?

W nadchodzącym tygodniu, kobiety zagrają w cyklu ITF World Tennis Tour tylko w dwóch turniejach rangi W15. Należy pamiętać, że wszystkie wyżej wymienione imprezy mają pule nagród nieporównywalnie mniejsze od turniejów głównego cyklu czy Challengerów. Zawodnicy i zawodniczki sklasyfikowani poniżej 500 czy 600 miejsca nie mogą zatem liczyć na zbyt wiele. Część z nich z pewnością zdecyduje się na grę w turniejach cyklu ITF, jednak dla większości po prostu zabraknie miejsca. W ciężkiej sytuacji znajdują się też sportowcy spoza Starego Kontynentu, bowiem oprócz nowojorskiej “bańki”, tenis ruszył jak dotąd tylko w Europie.

W opisanej sytuacji znajduje się chociażby Ivan Gakhov, aktualny numer 501 światowego rankingu w klasyfikacji mężczyzn. Rosjanin, którego polscy fani mogą kojarzyć z występów w Challengerach w Polsce, odniósł się do tej sytuacji na swoim twitterze.

Gakhov zaznacza, że w ciągu pierwszych trzech tygodni restartu ITF World Tennis Tour, odbędzie się tylko sześć takich męskich imprez. “Jak można zacząć sezon, kiedy zawodnicy spoza pierwszego tysiąca rankingu nie będą nawet w stanie grać w kwalifikacjach do turniejów rangi Futures (ITF World Tennis Tour)? Zatem zawodnicy z miejsc od 501 do 700 otrzymali po tysiącu dolarów od ITF, ale nie jesteśmy w stanie znów rywalizować!”. Według Rosjanina, większy sens miałoby przeznaczenie tych pieniędzy na wsparcie turniejów. Jego zdaniem główny powód ciągle zwiększającej się liczby anulowanych imprez ITF wynika z braków finansowych organizatorów na zabezpieczenia antykoronawirusowe.

Znajdujący się na 501 miejscu Gakhov nie jest jeszcze w najgorszej sytuacji, ponieważ nie powinien mieć problemu z łapaniem się drabinek turniejów ITF. Ciężko będzie mu jednak przebić się do wyższego poziomu rozgrywkowego, szczególnie że już teraz znamy kalendarz ATP do końca roku i wiemy, że z powodu mniejszej ilości imprez głównego cyklu, challengery będą obsadzone mocniej niż wcześniej. Rosjanin słusznie zwraca jednak uwagę na sytuację zawodników sklasyfikowanych jeszcze niżej od niego, którzy w najbliższych tygodniach (a może i dłużej), o profesjonalnej grze mogą jedynie pomarzyć.

Czego możemy się zatem spodziewać w nadchodzących tygodniach? Część zawodników zamiast wrócić do gry w zawodowych turniejach, prawdopodobnie będzie szukała dalej opcji na występy w imprezach pokazowych. Ponownie, nie dla wszystkich starczy miejsca, ale jest to dla nich opcja na bardzo przyzwoity zarobek. Wszyscy cieszymy się z powrotu tenisa na najwyższym poziomie, ale nie należy zapominać o bazie, na której zbudowany jest ten system rozgrywek. Uruchamianie większej ilości turniejów ITF World Tennis Tour powinno być teraz sprawą priorytetową. Zapotrzebowanie jest ogromne, a w niższych setkach rankingów czeka wiele zawodników i zawodniczek, którzy po pięciu miesiącach przerwy też chcieliby dostać swoją szansę. Jeśli na razie nie będzie to możliwe, należałoby pomyśleć o rozszerzeniu i kontynuowaniu pomocy finansowej dla niżej sklasyfikowanych tenisistów.

Fan gry przy siatce i jednoręcznych bekhendów, miłośnik cyklu ATP Challenger Tour. W wolnych chwilach - student.